Horror veritatis, Inne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Horror veritatis

Elżbieta Kałuszyńska

Instytut Filozofii i Socjologii
Polskiej Akademii Nauk


Prawda i jej krytycy

      Większość już chyba filozofów nauki i epistemologów od dłuższego czasu -- z uporem, choć bez powodzenia -- próbuje obyć się bez klasycznego pojęcia prawdy. Prawdy w "starym dobrym sensie", jak mówił Fleck; z którą -- według Arystotelowej recepty -- jesteśmy w zgodzie, gdy mówimy "o tym, co jest, że jest lub o tym, co nie jest, że nie jest"; prawdy, która przysługuje zdaniu, gdy jest tak, jak ono głosi. Strategie unikania są rozmaite. W miejsce klasycznego pojęcia próbuje się, na przykład, wstawić "nieklasyczne" atrapy. I tak Dummett redukuje prawdziwość zdania do warunków jego słusznej stwierdzalności. Koncepcję tę modyfikuje Putnam, pojmując prawdę jako idealną racjonalną akceptowalność . Wreszcie Rorty przywołuje dawną pragmatyczną definicję i ogłasza, że prawdziwe jest to, what is good for us to believe.
      Nie tak radykalni pozostają wprawdzie przy klasycznym rozumieniu prawdy, ale twierdzą, że jest ona nieosiągalna i może służyć nam jedynie jako idea regulatywna; ideał, do którego zmierzają, lecz którego nigdy nie mogą osiągnąć nasze wysiłki poznawcze. Toteż i w filozoficznych refleksjach nad poznaniem, i przy konstruowaniu teorii nauki czy -- szerzej -- wiedzy muszą nam wystarczyć pojęcia "mocy prewidystycznej", skuteczności, trafności, adekwatności itp.
      W zamierzeniu najbardziej demaskatorskie, choć dla mnie tylko śmieszne w swej fanfaronadzie, są wynurzenia tzw. konstruktywistów, dla których prawda, i nie tylko prawda zresztą (np. rzeczywistość czy prawa przyrody), jest "społecznym konstruktem". Dowiadujemy się, na przykład, że prawda ,,nie jest NAGRODĄ otrzymywaną przez swobodne duchy, DZIECIĘCIEM długotrwałej samotności ani też PRZYWILEJEM tych, którym udało się uzyskać wyzwolenie. Jest natomiast ,,RZECZĄ z tego świata: jest wytwarzana jedynie dzięki licznym środkom przymusu'' -- to według Foucaulta (wyróżn. E.K.). Według zaś duBois : "ideę prawdy jako czegoś do od-krycia, czegoś znajdującego się gdzieś-tam, poza naszą rozmową, zawdzięczamy zinstytucjonalizowanej, sądowej praktyce torturowania niewolników u starożytnych Greków, praktyce mającej na celu wydarcie prawdy z ciała niewolnika''. ,,Prawda to ZJAWISKO KULTUROWE, tak jak pieniądz, władza i państwo. [...] Prawda jest SPOŁECZNĄ I HISTORYCZNĄ INSTYTUCJĄ'' (wyróżn. E.K.) . Nie podejmuję się tu komentować tych rewelacji .
      Usiłowania filozofów są o tyle zdumiewające, że nie sposób wyobrazić sobie, iż moglibyśmy wyrugować klasycznie rozumiany termin "prawda" czy "prawdziwy" z języka potocznego, obywać się bez pojęcia prawdy w praktycznej działalności, w nauce czy w życiu codziennym, gdzie czyhają na nas nie tylko pomyłki, ale i umyślne kłamstwa. Czemu więc obserwujemy u filozofów ten swoisty horror veritatis, skoro pozostała część ludzkości bez lęku, kompleksów i z powodzeniem używa klasycznego pojęcia prawdy?
      Generalnie wysuwane są trzy typy argumentów:
      1. nie możemy być pewni prawdziwości żadnego zdania ;
      2. prawda jako zgodność sądów z rzeczywistością jest nieosiągalna, nie mamy bowiem bezpośredniego dostępu poznawczego do rzeczywistości (obiektywność rzeczywistości nie jest kwestionowana), nie możemy więc dokonać porównania;
      3. samo pojęcie prawdy jako zgodności sądów z rzeczywistością pozbawione jest sensu, nie istnieje bowiem nic takiego jak obiektywna rzeczywistość. Tak rzeczywistość, jak i prawda są społecznymi konstruktami.
      Stanowiska te mają liczne odmiany, ale zanim przejdziemy do szczegółów poczyńmy pewne ustalenia, aby uniknąć nieporozumień.

      Zastany sens terminu prawda

      Zatrzymajmy się najpierw przy sposobie rozumienia terminu "prawda". W klasycznym ujęciu prawda i fałsz są kwalifikacjami sądów dających wyraz przeświadczeniom o zachodzeniu (bądź nie) pewnych stanów rzeczy. Takie przeświadczenia, a więc i sądy je wyrażające, mogą być prawdziwe, gdy odpowiednie stany rzeczy mają miejsce (nie mają miejsca), lub fałszywe, gdy jest inaczej. Ponieważ zwykle zdajemy sprawę z naszych sądów w jakimś języku, wypowiadając (lub pisząc) zdania, kwalifikacją tą obejmujemy również zdania. Kiedy sądy tworzą pewne całości -- systemy przekonań, teorie -- to i o tych całościach możemy niekiedy powiedzieć, że są prawdziwe lub fałszywe; wszystko zależy tu od typu związków między sądami. Terminu ,,prawda'' używam zresztą niechętnie; rozumiany literalnie, niemetaforycznie, odnosi się do ogółu prawdziwych sądów -- zdecydowanie nieoperatywne pojęcie! Używany w liczbie mnogiej -- np. w zwrocie home truths -- znaczy po prostu tyle, co zdania (sądy, przeświadczenia) prawdziwe. Ale i w liczbie pojedynczej, mówiąc "prawda", najczęściej stwierdzamy, że pewien sąd czy zdanie jest prawdziwe.
      Zasadnicze znaczenie ma więc termin "prawdziwy", w sensie "zgodny z rzeczywistością". Jest to relatywna charakterystyka sądów. Pewne nasze przekonania, niektóre zdania przez nas wypowiadane są zgodne z rzeczywistością, inne nie; tak jak pewne domy położone są w pobliżu jeziora, a inne nie. "Bycie położonym w pobliżu jeziora" jest relatywną cechą niektórych domów. Jest to przy tym pojęcie deflacyjne -- nie wzbogaca konstytutywnej charakterystyki obiektu, do którego się odnosi. Podobnie "bycie niższym od rosnącego obok jawora" jest cechą relatywną i deflacyjną -- nic nie "dodaje" budynkowi, któremu się to przytrafiło; jego bliźniacza kopia może być niższa od rosnącego obok (niej) jawora, a może się w ogóle nie znajdować w pobliżu żadnego drzewa. Zybertowicz twierdzi, że dla "obiektywisty": "prawda znajduje się na zewnątrz -- wiedzy, języka, kultury; słowo jedynie ją uobecnia (określenie Derridy)" . "Bycie położonym w pobliżu jeziora", "bycie niższym od rosnącego obok jawora" są relatywnymi cechami pewnych domów -- czy to znaczy, że cechy te są jakoś na zewnątrz nich? Jan jest niższy od Piotra, co tu mają do rzeczy te określenia: wewnątrz, zewnątrz? To samo z prawdą; jeśli już, to jest ona pomiędzy językiem (myślą) a rzeczywistością .
      Prawdziwość jest również pojęciem deflacyjnym: sąd prawdziwy nie różni się niczym -- poza tym szczególnym stosunkiem do rzeczywistości -- od sądu fałszywego. Naturalnie, sądom prawdziwym może towarzyszyć poczucie pewności, oczywistości, mogą być one uznane za trafne, adekwatne, mogą stanowić dobrą podstawę do wartościowych przewidywań, skutecznych działań, jednak żadna z tych okoliczności, a nawet wszystkie razem wzięte nie stanowią ani wystarczającego, ani koniecznego warunku prawdziwości tych sądów, chociaż niektóre z nich nieźle służą jako kryteria prawdziwości.

Problemy i artefakty

      Po tych ustaleniach staje się jasne, że ci, którzy twierdzą, że prawda jest nieosiągalna, że jest ideą regulatywną, odległym celem, do którego nasze poznanie w najlepszym razie może się zbliżać, ale osiągnąć go nigdy nie zdoła, mają na myśli coś innego, niż proste ustalenie, czy ma miejsce jakiś konkretny stan rzeczy, stwierdzany w jakimś zdaniu. Czy na dworze pada deszcz, czy przy stole siedzi sześć osób, czy kurz w pokoju jest wytarty itp. Chodzi im zapewne o jakąś wyczerpującą, pełną wiedzę o rzeczywistości czy choćby o jej fragmencie lub aspekcie. Konstatacje o niemożności osiągnięcia prawdy, pojawiają się zwykle w kontekście rozważań dotyczących prawdziwości teorii naukowych, zadań nauki czy realizmu. Są one prostą konsekwencją uznania, że stanowisko realistyczne polega, po pierwsze, na przeświadczeniu o istnieniu obiektywnej rzeczywistości (obiektywnej ontologicznie, w sensie "niezależnej od poznającego podmiotu w swym istnieniu, własnościach i strukturze"), a nadto, o możliwości zdobycia literalnie prawdziwej o niej wiedzy. Celem nauki, realizowanym przez poszczególne dyscypliny naukowe poprzez powstające w ich ramach teorie, jest dostarczenie owego literalnie prawdziwego opisu rzeczywistości, owej PRAWDY. U podstaw tych rozważań leży wyobrażenie, które bodaj Dewey pierwszy ironicznie nazwał spectator theory of knowledge: dana, ready made, obiektywna rzeczywistość ma jakąś stałą strukturę, jest jakaś; toteż związany jest z nią jej obiektywny obraz, prawda o niej. Celem nauki jest dotarcie do tej prawdy, dostarczenie językowej reprezentacji rzeczywistości. Teoria jest prawdziwa, gdy odsłoni fragment tej gigantycznej "zdrapki".
      Najpierw tony atramentu, a potem toneru zużyto na dyskusje problemu, czy nauka może osiągnąć lub choćby progresywnie zbliżać się do tak rozumianej prawdy. Ponieważ jest dosyć jasne, że żadną miarą nie może, obrońców było niewielu, toteż zabierali głos głównie krytycy tego pomysłu, spierając się na ogół z papierowym przeciwnikiem, z "reprezentacjonistą" jako takim. Sceptycy stosowali różne strategie, aby wyzwolić się spod presji spectator theory of knowledge: odrzucali klasyczne pojęcie prawdy, opowiadając się za relatywizmem, głosili antyrealizm, bądź opatrywali "swój" realizm dodatkowymi etykietkami (wewnętrzny, naiwny, naukowy, naturalistyczny itp.) kwestionowali (epistemologiczną) obiektywność nauki, poddawali w wątpliwość (ontologiczną) obiektywność rzeczywistości, przyznawali teoriom naukowym, a tym samym i nauce jedynie wartość instrumentalną i wiele, wiele innych, aż po konstruktywistyczne "odkrycia", zgodnie z którymi tak prawda, jak i rzeczywistość są społecznymi instytucjami (konstruktami) narzucanymi i utrzymywanymi przemocą. Tymczasem dyskutowane zagadnienie nie jest w rzeczywistości problemem. Jest pseudoproblemem, czy może lepiej artefaktem.
      Artefaktami nazywam problemy, których źródłem są wadliwe definicje bądź błędne założenia lub supozycje, przez analogię do sytuacji w naukach empirycznych, gdzie zdarza się, że pewne cechy obrazu generowane są przez użytą aparaturę diagnostyczno pomiarową -- osławione kanały na Marsie są tu dobrym przykładem . Z ogromną przenikliwością rozpoznał je Bolzman, śledząc dyskusję filozofów na temat czasu i przestrzeni:

Najzwyczajniejsze rzeczy są dla filozofów źródłem nierozwiązywalnych problemów. Z nieskończoną pomysłowością filozofowie konstruują pojęcie przestrzeni lub czasu, po czym stwierdzają, że jest absolutnie niemożliwe, aby istniały obiekty w przestrzeni lub procesy zachodzące w czasie [...] Określanie takich systemów mianem logiki przypomina mi zachowanie kogoś, kto wybierając się w góry, założył ubranie z tak długimi i fałdzistymi połami, że co chwila zaplątują mu się w nich nogi, co kończy się upadkiem przy pierwszym kroku jeszcze na równinie. Źródłem takiej logiki jest nadmierne zaufanie do tak zwanych praw myślenia .

      "Nadmierne zaufanie" do metody analitycznej, konstruowanie pojęć ("z niezmierną pomysłowością") w nadziei dotarcia do istoty rzeczy, uchwycenia konstytutywnych charakterystyk, sformułowania realnych definicji obiektów odpowiadających danym pojęciom jest właśnie głównym źródłem artefaktów. Najczęściej bowiem kończy się to dość arbitralnym wyrokowaniem w tak ważnych kwestiach jak to, czym jest rzeczywistość, jaki jest cel nauki, jej sposób odnoszenia się do rzeczywistości, na czym polega postawa realistyczna itp., by wymienić interesujące nas tutaj problemy. Arbitralność tych decyzji terminologicznych odpowiedzialna jest za całkowitą niekonkluzywność dyskusji i sporów przez nie generowanych. To właśnie van Fraassena definicja realizmu , nazywanego w literaturze przedmiotu metafizycznym, powoduje ten zament, zwiększa liczbę antyrealistów, generuje dziesiątki odmian realizmów dystansujących się od "metafizycznego". Podobnie, to po-Wittgensteinowskie założenie dotyczące sposobu wzajemnej relacji poznania i rzeczywistości, owocuje spectator theory of knowledge i wyznaczeniem nauce celu, którego ani ona nie realizuje, ani realizować nie może.
      Metoda analityczna jest w istocie jedynym narzędziem, jakim dysponuje filozofia o ambicji bycia dyscypliną teoretyczną i jest, oczywiście, niezbywalna . Idzie tylko o to, żeby jej nie przeceniać. Przecenianie możliwości metody analitycznej bierze się często z przeświadczenia, że filozofia jest w jakimś sensie podstawowa i może, a nawet powinna wyrokować w sprawie prawomocności poznania, w tym poznania naukowego. A skoro tak, to nie ma prawa odwoływać się do ustaleń nauki. Jestem innego zdania . Specyfiką filozofii jest rodzaj pytań jakie sobie stawia, a nie jakiś szczególny "wgląd" w istotę rzeczy. Metoda analityczna zapewnić ma jedynie dyscyplinę, krytycyzm i taką precyzję jaka tylko jest osiągalna w tworzeniu możliwie spójnych konstrukcji pojęciowych obejmujących rozległe dziedziny ważne dla rozumienia świata i naszego w nim miejsca. Konstrukcje te czerpać muszą z różnych źródeł, z wiedzy płynącej z doświadczenia potocznego i tej, której skarbnicą jest język, ale uwzględniać muszą również wyniki uzyskiwane przez nauki szczegółowe, a przynajmniej nie mogą być z nimi niezgodne. Filozof nie może wyrokować o istocie rzeczywistości, nie biorąc pod uwagę tego, co wynika z ustaleń dyscyplin, które tę rzeczywistość badają. Nie może dekretować celu nauki nie analizując tego, co naukowcy faktycznie robią i nie pytając ich o zdanie. Warto posłuchać i odnieść również do filozofii rady starego mistrza Bacona, który nakazuje: "abyśmy po uwolnieniu nauki od trucizny wsączonej przez węża, którą umysł ludzki pyszni się i nadyma, nie starali się być mądrzejsi ponad miarę, lecz byśmy prawdę pielęgnowali w miłości [...] [Nauk bowiem] nie należy szukać zarozumiale w komórkach ludzkiego umysłu, lecz pokornie w szerokim świecie" .
      Pobieżna nawet znajomość osiągnięć współczesnej nauki jasno wskazuje, że spectator theory of knowledge jest dłużej nie do utrzymania jako model stosunku wiedzy do rzeczywistości, choć w czasie gdy klasyczna mechanika uznawana była za wzorzec naukowości model taki był w pełni uzasadniony. Rzeczywistość, której obraz kreśli współczesna nauka jest raczej potencjalnością, ujwniającą w zależności od okoliczności swoje właściwości, historycznym, dynamicznym, nierównowagowym procesem, w którym globalna, zgodna z prawem wzrostu entropi degradacja energii idzie w parze z lokalnymi procesami antyentropijnymi: samoorganizacją, tworzeniem się nowych uporządkowań na wszystkich szczeblach złożoności materii. Taka rzeczywistość nie jest jakaś, nie jest dana, a staje się. Nie istnieje gotowa PRAWDA o niej, którą pracowicie wystarczy odkrywać. Poznawanie takiej rzeczywistości polega na poszukiwaniu praw przyrody, prawidłowości w przebiegu zjawisk i próby ich zrozumienia, wyjaśnienia, poprzez budowanie ich modeli . Do tych zagadnień jeszcze wrócimy, choć problem prawdziwości ogólnych twierdzeń i całych teorii jest zbyt złożony i nie będziemy mogli go tu podjąć. Będziemy próbowali uporać się z prostszym przypadkiem zdań stwierdzających zachodzenie jakiegoś stanu rzeczy.

Home truths

      Według często cytowanego Dummetta, antyrealizm przeczy istnieniu jakiegoś wyróżnionego typu zdań, uprzywilejowanego ze względu na możliwość określenia ich wartości logicznej. To sformułowanie jest wyraźnie pokłosiem dyskusji wokół zdań protokolarnych, po których spodziewano się, że będą stanowić niepodważalny fundament nauk empirycznych. Jak wiadomo, zdania protokolarne nie spełniły wysokich wymagań stawianych "fundamentom", a żadni kontrkandydaci nie zostali w to miejsce zaproponowani. Warto może jednak przyjrzeć się argumentom sprzed lat, wydaje się bowiem, że prawdziwość zdania "szafa nie przejdzie przez te drzwi" da się konkluzywnie rozstrzygnąć na różne sposoby, np. przy pomocy kija od szczotki. Tego typu home truths są podstawą skuteczności naszych działań, nie tylko w codziennej krzątaninie.
      Jak pamiętamy, spośród czterech żądań wysuwanych pod adresem zdań protokolarnych -- aby były zdaniami (i) jednostkowowymi, (ii) sformułowanymi w języku obserwacyjnym, (iii) nieodwołalnymi, (iv) uznawanymi niezależnie od innych zdań -- kwestionowana była głównie możliwość spełnienia dwóch ostatnich, przynajmniej przez zdania, które miałyby jakąś wartość dla nauki. Argumentowano, że powyższe warunki spełniają zdania typu (A) "widzę, że p", bezwartościowe dla nauki (jako subiektywne), która zainteresowana jest obiektywnymi konstatacjami typu (B) "jest tak, że p". Przejście zaś od zdań typu (A) do (B) wymaga uprzedniego uznania szeregu zdań (X) dotyczących wiarygodności obserwatora i okoliczności w jakich dokonano obserwacji, czyli pogwałcenia warunku (iv), a ponieważ prawdziwość zdań z X nie jest w żaden sposób zagwarantowana, może się zdarzyć, że zdanie typu (B) zostanie zakwestionowane, "odwołane" wraz z pewnymi zdaniami z X i pogwałcony będzie również warunek (iii).
      Nad tym rozumowaniem ciąży bezkompromisowość i optymizm początków dwudziestego wieku z Hilbertowskim programem pełnej formalizacji matematyki -- która miała ją ustrzec przed sprzecznością -- i neopozytywistyczną próbą wyposażenia nauk szczegółowych w metodę, która zapewniłaby im pewność. Żadnego z tych ambitnych programów nie zwieńczył sukces, za to zaowocowały ogromną ilością artefaktów, przynajmniej drugi z nich. Za niesprzecznością podstawowych teorii matematycznych dalej przemawiać musi intuicja i wielowiekowa praktyka matematyków i nadal, tak w nauce, jak i w praktycznej, codziennej działalności obywać się musimy bez pewności, że wszystkie uznawane przez nas zdania są prawdziwe. Pomysł jednak, że gmach naszej wiedzy oprzeć można na absolutnie pewnych podstawach, zrodził się z pewnością "w komórkach ludzkiego umysłu", nie zaś został znaleziony "pokornie w szerokim świecie". Nigdy nie żyliśmy bowiem w jakimś ZŁOTYM WIEKU ABSOLUTNEJ PEWNOŚCI i zadanie postawione przez neopozytywistów nie było w istocie problemem do rozwiązania, lecz artefaktem, który kosztował filozofów wiele czasu i bezowocnych wysiłków.
      Innym artefaktem jest twierdzenie, o wyjątkowości zdań typu (A): "widzę, że p", które mają mieć jakiś absolutny walor, w każdym razie mają być nieodwoływalne i uznawane niezależnie od innych zdań. Jest ono prostą konsekwencją przeświadczenia, że: "właściwie poznajemy własne stany podmiotowe wywołane przez jakieś czynniki, które wyobrażamy sobie poza podmiotem" . To przeświadczenie od lat pokutuje w filozofii i wielu ma ojców. Zdaje się, że jest już pora najwyższa, by przestać je bezrefleksyjnie powtarzać i skorzystać z wiedzy, jaką dysponuje już psychologia poznania, choć oczywiście daleko tej wiedzy do pełności.
      W każdym razie jasne jest, iż to, że w trakcie poznawania tworzone są rozmaite reprezentacje poznawanego obiektu w mózgu lub/i w umyśle, nie znaczy, że tym, co poznajemy, są właśnie te reprezentacje. Poza wszystkim, poznawanie, w szczególności poznawanie pojęciowe, stosowanie jęzka jest czynnością społeczną, dlatego poznawanie "własnych stanów podmiotowych" idzie tak opornie, nie są one bowiem intersubiektywnie dostępne, stąd nasze subiektywne odczucia (stany wewnętrzne) tak trudno przełożyć na wiedzę pojęciową o społecznym, intersubiektywnym rodowodzie. Przejścia od zdań typu (A) do (B), jeśli coś takiego ma w ogóle miejsce w świadomych procesach umysłowych, są automatyczne, niezauważalne i w przeważającej większości niezawodne. Uświadamiamy je sobie właściwie dopiero korygując błędy: "w tej mgle zdawało mi się, że widzę p" -- mówimy -- "tak realistycznie śniło mi się, że słyszę q", "przy tej gorączce miałam wrażenie, że czuję r" itp. Pomyłki bowiem zawsze są możliwe.
      Chociaż więc zdania typu "widzę, że p" są odwoływalne, to ustalenia "jest tak, że p" w przypadku home truths i zdań należących do empirycznej bazy nauki cechuje wysoka wiarygodność. Osiągamy ją odwołując się do świadectwa różnych zmysłów oraz dotychczasowego doświadczenia ("wygląda na drewno, ale jest cięższe i chłodniejsze od drewna; to pewnie metal") i do opinii innych osób ("widzisz to samo, co ja?"). W nauce wymóg intersubiektywnej sprawdzalności uzyskiwanych wyników empirycznych jest bezwzględnie przestrzegany, a możliwość potwierdzenia ich różnymi metodami wysoce ceniona. Konstatacje "jest tak, że ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lkw.htw.pl