[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOAN HOHL
Wielkie złudzenie
Rozdział pierwszy
Czekał na nią.
Dawn nie była pewna, skąd wie, że ta zakurzona, zniszczona furgonetka należy do Bryce'a Stone'a, ale założyłaby się o swojego ulubionego konia pełnej krwi angielskiej, że to był on.
Obserwował ją.
Dostała gęsiej skórki, gdy poczuła spojrzenie powoli przesuwające się po jej ciele. Opanowała się, by nie zesztywnieć z niechęci, przywołała na twarz miły uśmiech i zamknęła drzwi motelowego pokoju. Czekała ... i czekała. Kiedy stało się oczywiste, że nie zamierza do niej podejść, Dawn zagryzła wargi i zaczęła iść w jego kierunku.
Stanął na parkingu motelowym w poprzek miejsc oznaczonych żółtymi liniami. Zostawił otwarte drzwi od furgonetki, nogę w obcisłych dżinsach wysunął na zewnątrz i machał, nią beztrosko. Siedział rozparty swobodnie w ocienionym wnętrzu, opierając się jedną ręką o kierownicę. Twarz osłaniał mu kapelusz stetson w kolorze naturalnej skóry. Patrzył, czekał i zmuszał ją, by podeszła.
Bezczelny plebejusz!
Piękna. Elegancka. Z klasą. Bryce wyliczał w myśli zalety kobiety, która szła w jego stronę. Oschły uśmieszek uniósł kąciki jego warg, gdy pomyślał o jeszcze jednym, mniej pochlebnym określeniu: zepsuta. Była teraz bliżej i mógł przyjrzeć się jej kształtom dokładniej.
Jak na kobietę była wysoka, nawet bez tych niepraktycznych sandałów na szpilkach, ocenił Bryce. Miała pewnie o jakieś piętnaście centymetrów mniej niż on, a mierzył metr dziewięćdziesiąt. Każdy fragment jej ciała doskonale pasował do reszty.
Zerknął na jej długie nogi. Ścisnęło go w żołądku, kiedy przeniósł spojrzenie ze szczupłych kostek na smukłe uda, niestety osłonięte, lecz jednocześnie wyraźnie podkreślone przez dżinsy, które opinały ciało jak mokry kostium kąpielowy. Stylizowana koszula wyraźnie akcentowała jej kobiecość i krągłe, sterczące piersi. Rudobrązowe włosy sięgały do ramion, a jasne wrześniowe światło budziło w nich rude blaski. Aż swędziały go palce, by sięgnąć i bawić się tymi lśniącymi pasmami. Arystokratyczne rysy twarzy układały się w tak doskonałą całość, że mogły z pewnością zaprzeć mężczyźnie dech w piersi. O tak, ta dziewczyna była przyzwyczajona do zaspokajania wszystkich swoich kaprysów.
Zepsuta lala.
- Pan Stone? - Dawn oczekiwała jakiejś reakcji, chociaż mrugnięcia, jakiejkolwiek zmiany na tej kamiennej twarzy. Nic, nawet śladu informacji, co działo się za zasłoną tych ostrych, surowych rysów. Emanował siłą zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Patrzył na nią spod przymkniętych powiek zimnym spojrzeniem, co wytrącało z równowagi. Posiadał jakąś nieubłaganą moc, która wydawała się otaczać ją niemal dotykalnie, wywołując dreszcz.
- Słucham panią. - Nieznacznie uchylił kapelusza. Jego zachowanie nie odznaczało się szczególnym szacunkiem.
Dreszcz, który przebiegał wzdłuż kręgosłupa Dawn, nasilił się na dźwięk jego niskiego, obojętnego głosu. Z trudem opanowała niechęć, wszystko się w niej zagotowało. Wysuwając do przodu podbródek, użyła chwytu, który nigdy nie zawodził, gdy chciała kogoś upokorzyć. Z wyniosłym, pogardliwym wyrazem twarzy zlustrowała go od zakurzonych czubków butów po wywinięty brzeg kapelusza.
- Jestem Dawn Kingsley. - Wyciągnęła do niego rękę spokojnym, chłodnym gestem.
. Na Brusie Stone ani jej nazwisko, ani wyniosłe spojrzenie me zrobiły większego wrażenia.
- Tak, słyszałem - Poruszając się obraźliwie powoli i leniwie, Bryce wysiadł z furgonetki. Dawn miała właśnie opuścić rękę, kiedy wyciągnął swoją w jej stronę.
- Chad ze stacji obsługi powiedział, że pytała pani o mnie. - Jego szeroka dłoń o długich palcach pochłonęła Jej rękę w uścisku, sprawiając, iż poczuła się mała i bezbronna.
- Tak. - Przy wzroście metr siedemdziesiąt osiem musiała tylko nieznacznie przechylić głowę, by spotkać jego przenikliwe spojrzenie. Chłód jego wzroku przeniknął ją aż do czubków wypedicurowanych palców u nóg. Nie zamierzała czuć się onieśmieloną, więc sięgnęła do bocznej kieszeni obszernej torby i wyciągnęła kartkę papieru, zamachała mą I trzymała mu przed oczami.
-. Nie wiedziałam, gdzie mogę pana znaleźć - wyjaśniła uśmiechając się łagodnie. - Wszystko, co dostałam, to pana nazwisko I nazwę tego miasteczka, Tusayan.
- Dostała pani? - Uniósł brwi w zdumieniu. Spojrzenie pozostało nieruchome.
Zrobiło jej się ciepło, co przypisała żarowi słonecznemu.
Poczuła się też nieswojo, a spowodowała to jego obcesowość. Dawn odwróciła wzrok i obrzuciła okolicę lekceważącym spojrzeniem.
- Mała mieścina. - W głosie zabrzmiała nutka pogardy.
Dawn miała nadzieję na jakąś reakcję. Daremnie. Bryce pozostał niewzruszony.
- Dostała pani ? – powtórzył pytanie tym samym beznamiętnym tonem.
Dawn poczuła, że wszystko się w niej gotuje. Zgrzytając zębami rzuciła lodowatym tonem:
- Tak. Nasz wspólny znajomy dał mi pana nazwisko.
- Cóż to za wspólny znajomy?
Niemożliwe! Powiedział do niej całe pięć słów! Nakazała swemu sercu spokój i z trudem opanowała śmiech, jakim chciała wybuchnąć mu w twarz.
- Bruce Clayton - odpowiedziała powściągliwie. – Wiem, że zeszłej jesieni był pan jego przewodnikiem w
w czasie bezkrwawych łowów z aparatem fotograficznym.
- Mm.
Dawn westchnęła zniecierpliwiona. Stary chwyt "odpowiedź tak krótka jak długie nogi" zaczynał Ją złościć. - Czy można wiedzieć, jaka treść kryje się za tym tajemniczym: mm? - spytała ze słodką ironią.
- Wszystko ma jakąś treść - Odpowiedział znudzonym tonem Bryce. - Jedyna rzecz, Jaka mnie interesuje, to powód, dla którego Clayton dał pani moje nazwisko. .
- Powód jest oczywisty. Bruce polecił pana jako najlepszego przewodnika w Arizonie, a kto wie, czy nie na całym Zachodzie. - Ton Jej głosu sugerował, ze zaczynała mieć co do tego poważne wątpliwości.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Co dlaczego?
Tym razem Stone ciężko westchnął.
- Dlaczego mnie polecił i po co pani potrzebuje przewodnika? - Obrzucił jej ciało chłodnym spojrzeniem, ubierając usta w cień uśmiechu. - Chce pani fotografować zwierzęta? .
- Ależ skąd! Oczywiście, że nie. - Dawn pokręciła głową, lecz przestała nagle po chwili zastanowienia.
- Może w pewnym sensie - przyznała tonem pełnym wahania.
- To z pewnością wszystko wyjaśnia, ale czy mogłaby pani być nieco bardziej precyzyjna?
Dawn znów zacisnęła zęby. Bryce Stone był chyba najbardziej denerwującym mężczyzną, jakiego spotkała. Szkoda, że był jej potrzebny, myślała, przyglądając mu się . Nic nie sprawiłoby jej większej przyjemności, niż powiedzenie temu mężczyźnie, by wybrał się na pustynię nie zabierając ze sobą kropli wody. Nagle zdała sobie sprawę, jak jest gorąco i jak bardzo jest spragniona. Przy odrobinie szczęścia znajdzie tutaj jakąś restaurację czy bar. Nadała głosowi bardziej pojednawczy ton.
- Mm... czy znalazłoby się tutaj miejsce, gdzie moglibyśmy usiąść?
- Nic dziwnego. - Bryce przyjrzał się jej stopom. Gdybym miał na nogach te szpiczaste namiastki butów, też marzyłbym o tym, by usiąść.
Tego było już za wiele! Za sandały, które miała na sobie, zapłaciła dwieście siedemdziesiąt pięć dolarów, a ten kretyn nazywał je namiastkami! Ta kropla przepełniła czarę! Dawn była bliska wybuchu. Otwierała już usta, by zadać straszliwy cios, gdy przypomniała sobie, jak bardzo był jej potrzebny.
- Skoro tak, to czy jest tu jakieś miejsce, gdzie można usiąść? - Dawn przełknęła gorycz i dumę. - Gdzie można zamówić coś zimnego do picia?
- Jasne. - Bruce wzruszył ramionami i pokazał głową budynek, z którego przed chwilą wyszła. - W motelu jest świetna restauracja. - Uśmiechnął się w ten niezwykle irytujący, ironiczny sposób. - Jest też bar, jeżeli chce się wypić coś mocniejszego.
Dawn miała ochotę pokazać mu, jaką moc ma wymierzony przez nią policzek. Tymczasem całą moc zamknęła w uprzejmym uśmiechu.
- Chodźmy tam, o ile nie ma pan nic przeciw temu?
- Chodźmy. - Ruchem dłoni Bryce poprosił, by poszła pierwsza. - Masz szczęście złotko. Nie mam dzisiaj nic lepszego do roboty.
Dawn rzuciła mu spojrzenie przez ramię.
- Dziękuję za komplement - odparowała kąśliwie.
Twarz rozjaśnił mu uśmiech.
- Oczekuje pani komplementów? - Z błyskiem w oczach powoli przyjrzał się jej twarzy i szczupłemu ciału. - Jest pani piękną kobietą o smukłym, pociągającym ciele - stwierdził otwarcie, oceniając jej zalety. Rozbawił go wyraz zdumienia w jej oczach. - Czyżby nie o to chodziło?
- Pan... ja... - Daremnie szukała wystarczająco ostrych słów, by móc go unicestwić. Jeszcze nigdy nie była taka wściekła. - Jak pan śmie... - Tylko tyle pozwolił jej powiedzieć.
Impertynencki gbur! Ma czelność śmiać się jej prosto w twarz!
- Niech pani zostawi to przedstawienie dla kogoś, na kim zrobi wrażenie, kochanie. - Bryce mówił tym samym znudzonym tonem. - Mną nie tak łatwo wstrząsnąć. Jeżeli jednak chce pani ze mną pogadać, lepiej szybko się zdecydować. Inaczej już mnie tu nie ma. Wszystko zależy od pani.
Egoista, despota, arogant... Dawn nie mogła zebrać myśli, taka była wściekła. Jednak jeden fragment jej rozumu przypominał, jak bardzo ważny dla jej planów jest ten człowiek. Kipiąc gniewem obróciła się na pięcie i poszła w stronę motelu.
- Cześć, Bryce. Co słychać? - Recepcjonista pozdrowił Ich gestem ręki.
- Niewiele, Ted. Ta dama jest spragniona. - Nieznacznym ruchem głowy wskazał Dawn.
Ted obrzucił Dawn takim samym spojrzeniem, jakim obdarzył ja, gdy przyjechała do motelu.
- Do wyboru, do koloru. Restauracja i bar są właściwie puste. - Jeszcze jedno spojrzenie rzucone na Dawn.
- Za kilka minut kończę pracę. Może przyłączę się do was.
Dawn zesztywniała. Jak na jeden dzień wystarczyło już gapiących się facetów. Otworzyła usta, by zaprotestować. Ktoś jednak był szybszy.
- Może nie. - Głos Bryce'a był łagodny, ale wzrok lodowaty. - Mamy pewne sprawy do omówienia.
Policzki Teda pokrył rumieniec.
- Ach... tak. Nie chciałbym się narzucać.
Bryce uśmiechnął się i skinął głową.
- Do zobaczenia, Ted. - Ujmując Dawn za łokieć, poprowadził ją w stronę restauracji.
- Już jadłam. Może być bar.
Bryce wzruszył ramionami i zmienił kierunek. - Wszystko jedno gdzie.
Dawn najeżyła się, ale nie zwolniła. Nie zdarzyło jej się nigdy tak ostro reagować na mężczyznę. Złe fluidy, wytłumaczyła sobie. Przymrużyła oczy i wsunęła się do loży w słabo oświetlonym barze. Od początku czuła, że mężczyzna jest jej przeciwnikiem. Bryce Stone drażnił ją, a to mogło okazać się w przyszłości dużym utrudnieniem. Poczuła przedziwny ucisk w żołądku, gdy zajął miejsce naprzeciwko. Tak, z pewnością trudno będzie dać sobie z nim radę.
- Co chce pani zamówić?
Wyrwana z zamyślenia, Dawn wstrząsnęła się i spojrzała na niego.
- Co takiego?
Bryce rzucił jej chłodnę spojrzenie. - Janice czeka na zamówienie.
- Janice? - Dawn zmarszczyła brwi.
- Nasza kelnerka - odpowiedział wskazując ruchem głowy kobietę stojącą przy ich loży. Dziewczyna pochodziła z plemienia Nawaho, była młoda i ładna o pięknych, ciemnych oczach i miękkim spojrzeniu.
- Czego zechce się pani napić?
- Och! - Dawn uśmiechnęła się przepraszająco do cierpliwie czekającej dziewczyny. - Poproszę wino z lodem.
- A ja poproszę, żeby moje było z głową. - Bryce uśmiechnął się do młodej kobiety, a Dawn zaparło dech w piersi. Zapatrzyła się w niego jak w obraz i tylko jak przez mgłę słyszała szorstką odpowiedź dziewczyny.
- Masz jeszcze coś dowcipnego do powiedzenia? Bryce wybuchnął radosnym śmiechem, aż Dawn poczuła ciarki wzdłuż kręgosłupa. Zmiana była zbyt szokująca. Dokoła oczu pojawiły się zmarszczki mimiczne. Biel zębów odcinała się od opalonej skóry. Wyglądał na człowieka swobodnego, na luzie, całkowite przeciwieństwo mężczyzny o zimnych oczach i nie wzruszonej twarzy, jakiego poznała parę minut wcześniej. Dawn prawie zaczęła go lubić, kiedy kelnerka odeszła i Bryce zwrócił się znów ku niej.
- No dobra. Moja damo, czego chcesz ode mnie? - spytał oschle.
Dawn znów się spięła. Wstrząsnął nią dreszcz niechęci. Zastanawiała się, co było w niej takiego, czego tak bardzo nie lubił. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Chcę pana wynająć. - Jej głos był chłodny wbrew temu, co czuła.
- Wynająć? Po co?
- Żeby zaprowadził mnie pan do Kanionu - odparła zdecydowanie.
Bryce był zdumiony.
- Do Wielkiego? - Ton jego głosu był bezpośrednim odbiciem nastroju.
- Oczywiście - odpowiedziała niecierpliwie. - Jest. Jest jakiś inny?
- Moja damo, kanionów w Arizonie jest do licha i trochę.
Tym razem Dawn nie wytrzymała i wybuchnęła.
- Wiem! Ale. przecież nie przyjechałabym do Tusayan, gdybym me chciała obejrzeć Wielkiego Kanionu? - Odetchnęła głęboko. - I nie nazywaj mnie damą!
- Dlaczego nie? Czyż nią nie jesteś?
- Jestem, do jasnej cholery! - Słowa wymknęły się z ust, zanim zdołała je zatrzymać. Oburzona na samą siebie,. zaczerpnęła powietrza, by się uspokoić. Nigdy nie traciła panowania nad sobą. Nigdy. To, że przytrafiło jej się to teraz, przez uwagi tego człowieka rzucane jakby od niechcenia, było niemal nie do zniesienia.
- Przepraszam - powiedziała sztywno. - Nie chciałam kląć. . .
- Ale zrobiła to pani. - Wzruszył ramionami. - Zasłużyłem sobie. - Podniósł rękę, by zdjąć kapelusz i rzucić go na siedzenie obok. Przeczesał palcami gęste, falujące włosy. - Ja też przepraszam. Może zaczniemy od nowa? _ Pytająco uniósł brwi i uśmiechnął się zachęcająco. - Okay?
Męskie piękno jego uśmiechu urzekło Dawn. Z trudem opierając się uczuciu ciepła, jakie nią zawładnęło, spojrzała na niego chłodno i kiwnęła głową.
- Dobrze, panie Stone, zaczniemy ...
- Bryce - przerwał łagodnie. - Na imię mam Bryce.
Dawn wahała się przez chwilę, zanim uległa jego cichej zachęcie.
- Bryce - powtórzyła. Uśmiechnął się z satysfakcją.
- A czy mogę mówić do pani: Dawn? - spytał.
Czuła, że jej odporność na jego urok słabnie. Zmienił stosunek do niej, była więc ostrożna. Spojrzała na niego podejrzliwie, ale kiwnęła głową.
- W porządku. - Uśmiechnął się szerzej i rozbłysły mu oczy. Jakiś ostrzegawczy głos wzywał Dawn do ucieczki.
Za późno. Nadeszła właśnie kelnerka z napojami. Dawn przysłuchiwała się, jak Bryce przekomarzał się z młodą kobietą, czując, że przedziwnie brak jej tchu.
Bryce Stone, trzymający się w ryzach, był po prostu pociągający. Rozluźniony i pełen uroku, wywierał piorunujące wrażenie. W dodatku było w nim coś, z czym nigdy się nie spotkała. Jakaś...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]