Howard Linda - Raintree 01 - Piekło, rtf

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

LINDA HOWARD

 

Piekło

 

Tytuł oryginału:

Raintree: Inferno

217

 

PROLOG

 

 

 

Pośród nas zawsze żyli ludzie o nadprzyrodzonych mocach. Najpierw było ich niewielu i żyli w pojedynkę, ale swój zawsze szuka swego i tak było od początku, od zarania dziejów, gdy pierwsi ludzie chronili się przy ogniu w jaskiniach. Czasem, kierowani strachem, przepędzali odmieńców, grożąc im pięściami i maczugami. Czasami obcy odchodzili sami, poszukując istot podobnych do siebie. A chociaż było ich tak niewielu, to mimo że ziemia jest ogromna, potrafili się odnaleźć, jakby przyciągały ich ku sobie te same niewidzialne moce, instynkt oraz wiedza, które u samego początku istnienia rozrzuciły ich po świecie. Kierowała nimi wola przetrwania, gdyż tylko życie w grupie zapewniało bezpieczeństwo.

Z czasem ich liczba wzrosła i zaczął się otwarty konflikt między tymi, którzy chcieli używać swoich mocy, swojej odmienności, by manipulować i wykorzystywać do własnych celów słabych ludzi, a tymi, którzy chcieli żyć w zgodzie z Nieutalentowanymi.

Wreszcie, ponad siedem tysięcy lat temu, podzielili się na dwa klany, dwa królestwa: Raintree i Ansara.

Królestwa te zwarły się w odwiecznej wojnie, a cała ziemia, jak długa i szeroka, stała się jednym wielkim polem bitwy.

Tak było i tak jest.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

 

Niedziela

 

Dante Raintree stał z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i nie odrywał wzroku od kobiety na monitorze. Czarno-biały obraz ułatwiał dostrzeżenie szczegółów - kolory tylko rozpraszają i utrudniają percepcję. Skoncentrował się na jej dłoniach, chcąc zarejestrować najdrobniejszy gest, ale tym, co naprawdę przykuło jego uwagę, był jej nienaturalny bezruch. Nie kręciła się, nie bawiła żetonami i nie rzucała ukradkowych spojrzeń na innych graczy. Spojrzała jeden jedyny raz na pierwszą trzymaną w ręku kartę, potem już jej nie dotykała, sygnalizowała tylko chęć dobrania kolejnej karty, stukając palcem w stół. Pozornie nie zwracała uwagi na innych graczy, jednak błędne byłoby przeświadczenie, że kobieta rzeczywiście nie wie, co się wokół niej dzieje.

- Jak się nazywa? - zapytał.

-               Lorna Clay - odrzekł szef ochrony, Al Rayburn.

-               To prawdziwe nazwisko?

-               Owszem.

Dante byłby rozczarowany, gdyby się okazało, że Al jeszcze nie przeprowadził dochodzenia na jej temat. Płacił mu wysoką pensję, a w zamian oczekiwał profesjonalizmu i dociekliwości.

-               Na początku myślałem, że liczy karty - dodał Al - ale ona chyba nie zwraca uwagi na otoczenie.

-               Jest skoncentrowana i czujna - mruknął Dante. - Po prostu nie daje tego po sobie poznać.

Ludzie, którzy liczą karty, muszą zapamiętywać każdą już wyłożoną. Uważano, że w dużych kasynach jest za dużo stołów, by dało się grać taką metodą, ale żadne kasyno nie patrzy przychylnym okiem na zawodowego gracza. Od czasu do czasu zdarzają się ludzie o tak unikalnych zdolnościach, że niczym komputery potrafią błyskawicznie przeprowadzać w głowie skomplikowane obliczenia i szacować prawdopodobieństwo kolejnej sekwencji kart, nawet przy grze na wielu stolach.

-              Byłem tego samego zdania - odparł Al - ale spójrz na to nagranie. Podchodzi do niej jakiś znajomy, ona rozgląda się i podejmuje rozmowę. Niemożliwe, żeby zauważyła, co dostali ludzie siedzący po jej lewej stronie. Kiedy przychodzi pora na nią, nie zastanawia się ani przez moment - po prostu stuka palcem. I, do diabła, znowu wygrywa!

Dante obejrzał taśmę do końca, cofnął i obejrzał ją ponownie. Musiał coś przegapić, bo nie udało mu się odkryć ani jednego dowodu na to, że kobieta szachruje.

-               Jeśli jest oszustką - stwierdził Al z odcieniem szacunku w głosie - to najlepszą, jaką w życiu widziałem.

-               Co ci podpowiada twój nos? - Dante miał zaufanie do swojego szefa ochrony. Al od trzydziestu lat pracował w kasynach i niektórzy uważali, że potrafi wywęszyć szulera, gdy ten staje w drzwiach. Skoro Al uważa, że kobieta oszukuje, należałoby wyciągnąć z tego konsekwencje.

Al w zamyśleniu podrapał się po brodzie. Był wielki i zwalisty, ale nikt, kto mu się lepiej przyjrzał, nie opisałby go jako powolnego - zarówno fizycznie, jak i umysłowo.

-               Jeśli nie oszukuje, jest największą szczęściarą pod słońcem. Wygrywa. Tydzień po tygodniu. Nigdy nie są to wysokie kwoty, ale kasuje nas na pięć tysięcy tygodniowo. Niech to diabli, szefie, ale widziałem jak, wychodząc z kasyna, zatrzymała się przy jednorękim bandycie, wrzuciła dolara, a odeszła z pięćdziesiątką. Za każdym razem jest to inny automat. Kazałem ją obserwować, śledzić, sprawdzałem nawet, czy nie ma wspólników wśród gości, czy na nagraniach nie powtarzają się jakieś twarze, ale nie udało mi się znaleźć ani jednej wskazówki.

-               Jest w tej chwili w sali?

-               Pojawiła się pół godziny temu. Gra w blackjacka.

-               Przyprowadź mi tu tę kobietę - polecił Dante, podejmując decyzję. - Tylko zadbaj o dyskrecję.

-               W porządku. - Al odwrócił się na pięcie i opuścił centrum ochrony, gdzie na dziesiątkach monitorów można było obserwować każdy zakamarek kasyna.

Dante także wyszedł i skierował się do swojego biura. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje. Zazwyczaj to Al rozprawiał się z oszustami, ale tym razem Dante był zaintrygowany. W jaki sposób ona to robi? Było wielu kiepskich szulerów, kilku naprawdę dobrych, ale rzadko zdarzał się ktoś, o kim później opowiadano legendy: oszust, który był w stanie przechytrzyć wszystkie systemy zabezpieczeń, który nie dał się przyłapać na gorącym uczynku, choć obsługa kasyna została zaalarmowana, a kamery obserwowały każdy jego ruch.

Zdarzało się, że ludzie po prostu mieli szczęście - w potocznym rozumieniu tego słowa. Ślepy traf może odmienić przyzwyczajonego do przegranej pechowca w szczęściarza, który właśnie zdobył najwyższą wygraną. Kasyna od początku swego istnienia żerowały na tej ludzkiej nadziei. Ale szczęście nie ma w zwyczaju powtarzać się regularnie. Dante dobrze wiedział, że coś, co wygląda na uśmiech losu, często jest zwykłym oszustwem. Istnieje oczywiście zupełnie inny rodzaj szczęścia: takie, które on sam posiada, niezależne od przypadku, ale od tego, kim i czym jest - szczęście związane ze szczególnymi talentami i mocami, a nie z uśmiechem kapryśnej fortuny. Niewiele spotkał osób obdarowanych podobną nadludzką mocą, toteż z dużą dozą prawdopodobieństwa mógł założyć, że kobieta, którą obserwował, jest po prostu bardzo sprytną oszustką.

Jej umiejętności mogłyby stanowić niezłe źródło dochodu, pomyślał. Pięć tysięcy dolarów tygodniowo oznacza dwieście sześćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, a to tylko przychód z jednego kasyna. Z pewnością kobieta odwiedza je wszystkie po kolei, pilnując, by nie wygrywać zbyt dużo i nie zwracać na siebie uwagi.

Zastanawiał się, od jak dawna go naciąga, jak długo uprawia swój proceder.

Zasłony w jego gabinecie były rozsunięte i odsłaniały przeszkloną ścianę. Człowiek, który wchodził tam po raz pierwszy, miał wrażenie, że znalazł się na osłoniętym dachem tarasie. Ogromne okno wychodziło na zachód, by Dante mógł obserwować zachody słońca w całej ich wspaniałości. Słońce opadło już nisko, a niebo było przesycone intensywnymi odcieniami złota i fioletu.

W jego domu w górach większość okien wychodziła na wschód, dzięki czemu codziennie rano patrzył na słońce wynurzające się zza horyzontu. Potrzebował do życia rytuału witania i żegnania się ze słońcem. Światło słoneczne zawsze go pociągało, może dlatego, że ogień był jego żywiołem - mógł go przyzywać i kontrolować.

Wewnętrzny zegar podpowiedział mu, że za cztery minuty słońce zajdzie. Nie musiał tego nigdzie sprawdzać, by wiedzieć co do sekundy, o której godzinie skryje się ono za pasmem gór na horyzoncie. Nie miał budzika ani zegarka. Jego organizm był tak dobrze zestrojony ze słońcem, że wystarczał mu moment koncentracji, by ustalić, która jest godzina. Należał do tych osób, które mówią sobie, że muszą się obudzić o określonej porze, i zrywają się z dokładnością co do minuty. Ta szczególna cecha nie wynikała z przynależności do klanu Raintree, więc nie musiał jej ukrywać; miało ją wielu najzwyklejszych ludzi.

Były wszakże inne talenty, zdolności i moce, które musiał skrywać przed otoczeniem. Długie letnie dni przepełniały go niezwykłą energią, niemal erotycznym podekscytowaniem, i odnosił wtedy wrażenie, że skoncentrowana moc wibruje tuż pod jego skórą. Musiał się dwakroć bardziej kontrolować, aby samą swoją obecnością nie sprawiać, by świece zapalały się jasnym płomieniem, lub spojrzeniem nie rozniecać pożarów w suchej jak pieprz ściółce leśnej. Kochał Reno i nie zamierzał spalić miasta. Był po prostu tak bardzo przepełniony radością życia i energią, czerpaną ze słonecznego światła, że chciałby emanować nimi, zamiast szczelnie zamykać je w sobie.

Pewnie to samo odczuwał jego brat, Gideon, gdy ściągał do siebie błyskawice: przez jego żyły i mięśnie płynęła niepohamowana paląca siła. To właśnie ich łączyło - związek z nieposkromioną potęgą natury. Wszyscy z rozgałęzionego klanu Raintree mieli jakieś moce, jakieś zdolności rozwinięte ponad zwykłą miarę, ale tylko członkowie rodziny królewskiej mogli kanalizować i kontrolować siły natury.

Dante nie był jednym z wielu; był dranirem, przywódcą całego klanu. Słowo „dranir” oznacza „króla”, ale myliłby się ten, kto by uznał jego pozycję za funkcję ceremonialną; była ona związana z rzeczywistą potęgą i władzą. Był najstarszym synem poprzedniego dranira, jednak samo pierworództwo nie zapewniłoby mu sukcesji, gdyby nie odziedziczył także jego mocy.

Gideon ustępował mu nieznacznie; to on zostałby dranirem, gdyby Dantemu przydarzyło się coś złego, gdyby umarł, nie pozostawiwszy po sobie dziecka obdarzonego podobnymi zdolnościami. Perspektywa odziedziczenia władzy tak bardzo przerażała jego brata, że przy każdej okazji obdarowywał go talizmanami wzmagającymi płodność, jak ten ostatni, który leżał na jego biurku.

Otrzymał go w porannej poczcie. Gideon przysyłał je regularnie, częściowo dla żartu, ale też z silnym przekonaniem, że dzięki ich działaniu sprowokuje swego brata do spłodzenia potomka - a tym samym zmniejszy prawdopodobieństwo, że to on stanie się sukcesorem i kolejnym dranirem. Po każdym ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lkw.htw.pl